mam 45 lat, jestem atrakcyjna w maire kobieta, dbam o siebie i wogole i jakis tydzien temu przespalam sie z kolega ze studiów mojego syna.. chlopak ma 22 lata , atrkacyjny, ale nie sadzilam ze
Budowa domu; Tam mieszkam; Dziedziczenie nieruchomości bez testamentu – czyli kto pierwszy po spadek. 2018-12-04 07:00. publikacja 2018-12-04 07:00. W sytuacji, gdy nie ma dzieci, ale też
Procedura wymeldowania osoby bez jej zgody. Dokonanie wymeldowanie należy rozpocząć od zgłoszenia tej konieczności we właściwym ze względu na miejsce położenia mieszkania lub domu urzędzie miasta. Właściwy do załatwienia tej formalności jest wydział ewidencji ludności. Wypełniając odpowiedni formularz, w przyczynie wpisujemy
Nie jestem z nim związana. Nie obchodzi mnie, co robią z tym nowi właściciele. Mają do tego prawo” – mówi w rozmowie z Faktem niewzruszona Monika Borys. Podobne podejście ma jej syn
kombinasi warna baju dan celana yang cocok wanita. Mimo rozstania z Filipem Chajzerem Małgorzata Walczak postanowiła spędzić wakacje z ojcem byłego partnera i swoim synem. Zdjęciami pochwaliła się w sieci. Podejrzenia o kryzysie w związku Filipa Chajzera i Małgorzaty Walczak rozpoczęły się od wpisu dziennikarki. Gwiazda w swoich mediach społecznościowych udostępniła wymowne zdanie, które szybko zniknęło z sieci. „Być tu i teraz bywa trudno” – mogliśmy przeczytać na kolażu, który pojawił się na jej profilu. Zdjęcie podpisała „Helplesness” (ang. – bezsilność). Wcześniej prezenter został przyłapany przez fotoreporterów w restauracji z tajemniczą brunetką, którą zdecydowanie nie była Walczak. Po tajemniczym wpisie dziennikarki głos zabrał główny zainteresowany. Filip Chajzer w mediach społecznościowych wyznał, że faktycznie rozstał się z matką swojego dziecka, jednak nie potwierdził plotek o romansie. Obecnie media donoszą, że w ich wspólnym domu w Konstancinie mieszka Małgorzata Walczak i syn byłej pary Aleksander, a prezenter wynajął mieszkanie. – Gosia to kobieta honorowa i od razu chciała stamtąd uciekać, ale kiedy na spokojnie wszystko przeanalizowała, uznała, że na razie musi zostać, bo Aleks ma blisko przedszkole, przyjaciół, ulubiony plac zabaw, ma pokoik, zabawki i to wszystko daje mu poczucie bezpieczeństwa, którego bardzo potrzebuje. Wystarczy mu taka zmiana, że tata nie przytula go przed snem – powiedział anonimowy informator redakcji „Na żywo”. Zygmunt Chajzer relaksuje się z wnukiem i Małgorzatą Walczak Trudna sytuacja rodzinna nie przeszkadza jednak Zygmuntowi Chajzerowi, który postanowił spędzić czas z wnukiem i jego matką. Małego Aleksandra i Walczak zaprosił do luksusowego hotelu pod Warszawą, gdzie prowadził warsztaty z siatkówki. Maluch chętnie spędzał aktywnie czas z dziadkiem, a w tym czasie jego mama wylegiwała się na leżakach ze swoją niedoszłą szwagierką Weroniką. Wszystkim pochwaliła się w mediach społecznościowych. Czytaj też:Małgorzata Rozenek opowiada, jak dostała pracę w „Perfekcyjnej pani domu”. Przekupiła Edwarda Miszczaka? Źródło: / Instagram
fot. Adobe Stock, Мар'ян Філь Szkoda, że rodziców się nie wybiera – ta myśl towarzyszyła mi niemal codziennie od momentu, gdy w naszym domu pojawił się Michał… Mój syn Kamil znał Miśka ze szkoły i swego czasu trochę mu zazdrościł. Dobrze sytuowanych rodziców, którzy nie musieli, jak ja, pracować na niemal dwóch etatach, dużego mieszkania, starszego brata. Michał – jak większość kolegów i koleżanek Kamila – szybko się ze mną zaprzyjaźnił. I to od niego usłyszałam, jak naprawdę wygląda sytuacja w jego domu. – Ojciec wiecznie jest ze wszystkiego niezadowolony. Nie podoba mu się to, że chcę iść na studia. Jego zdaniem studia nie są mi do niczego potrzebne. Po maturze mam pracować w jego warsztacie – zwierzał się Michał. – A ja zawsze marzyłem o AWF-ie. Chcę być trenerem, pracować z dziećmi. Już teraz pomagam w świetlicy środowiskowej. Ale ojciec tego nie rozumie, uważa, że to strata czasu. A ja nie rozumiem, jak można być takim materialistą, wszystko przeliczać na pieniądze… Powiedział, że zazdrości Kamilowi – Na pewno chce dla ciebie dobrze – próbowałam nieśmiało bronić jego ojca, choć wcale nie miałam na to ochoty. – Po prostu ma inna wizję szczęścia... – O, to na pewno! I chce za wszelką cenę postawić na swoim. Ponieważ go nie posłuchałem i chcę iść na studia, ograniczył mi prawa w domu. Nie wolno mi korzystać z komputera częściej niż dwa razy w tygodniu i wciąż pyta, kiedy mu się zwrócą pieniądze włożone w moje utrzymanie. Słuchałam tego wszystkiego z rosnącym przerażeniem. – A twoja mama? – Mama? – zaśmiał się Michał, ale widać było, że bardziej chce mu się płakać. – Mama twierdzi, że nie ma do tego siły. Najczęściej bierze leki na uspokojenie, potem wypija szklankę whisky i idzie spać. W zasadzie to jej nie ma. A jak już wyjdzie ze swojego pokoju, to płacze albo krzyczy i w ogóle nie da się z nią dogadać. Jedyne, co miała mi do powiedzenia to: „Słuchaj ojca, on tu rządzi!”. Załamałam ręce. – Może powinieneś porozmawiać z wychowawcą albo z pedagogiem? – zaproponowałam. – Rozmawiałem – westchnął Michał. – Pani pedagog była nawet u mnie w domu, ale nie dała rady dogadać się z ojcem. On uważa, że większość nauczycieli to nieudacznicy. Po tej rozmowie ojciec nawrzeszczał na mnie, że wyhodował żmiję na własnej piersi i że jestem ohydnym donosicielem. A ja chciałem dobrze… – A twój brat? – szukałam ratunku. – Brat robi to, co mu ojciec każe. Dla kasy. Przytakuje ojcu, a robi swoje, tylko po cichu. Dla mnie to tchórzostwo. Nie wiem, jak długo tam wytrzymam! – To masz przerąbane, stary – wtrącił się Kamil, który przyszedł do kuchni zrobić sobie herbaty. – Może na studiach wyniesiesz się do akademika? – To nie takie proste. A tobie to ja zazdroszczę – powiedział nagle Michał. Kamil odwrócił się zdziwiony. – Czego? – Tego wszystkiego! Masz fajną mamę, spokój, nikt na ciebie nie wrzeszczy… – Fakt – mruknął Kamil trochę speszony i wraz z herbatą zniknął w swoim pokoju. Postanowiłam mu pomóc Parę dni później, gdy syn siedział w swoim pokoju przy komputerze, a ja zwinięta w kłębek drzemałam przed telewizorem, zadźwięczał dzwonek do drzwi. W progu stał Michał. Podrapany, z sińcami na twarzy. – O Boże, co ci się stało? – zawołałam przerażona. – To nic takiego, niech się pani nie denerwuje – Michał wytarł rękawem bluzy spoconą, a może mokrą od łez twarz? – Ojciec się na mnie zezłościł i uderzył mnie. Wziąłem więc trochę rzeczy do plecaka i wyszedłem. Przepraszam, wiem, że to kłopot, ale… czy mógłbym tu zostać, zanim nie znajdę sobie pracy i jakiegoś pokoju? Albo chociaż tylko dziś… Widziałam, że jest roztrzęsiony, przygarnęłam go więc serdecznie. „Biedny dzieciak” – pomyślałam. – Możesz zostać i niczym się nie martw – powiedziałam. W tym momencie Kamil wreszcie usłyszał, że coś dzieje się w przedpokoju. – Rany, biłeś się z kimś? – na widok Michała stanął jak wryty. – Tak, z moim starym… Zastanawiałam się czy nie wezwać policji, ale Michał prosił, abym tego nie robiła. Zgodziłam się, choć teraz czasem żałuję. Jego ojciec powinien odpowiedzieć za te siniaki na twarzy chłopaka! Wtedy jednak miałam nadzieję, że uda się dogadać z jego rodzicami i że chłopak będzie mógł wrócić do domu. Myliłam się… Następnego dnia po pracy, pełna złych przeczuć, wybrałam się do domu Michała. – Niech gówniarz idzie w cholerę! – wrzeszczał na mnie jego ojciec przez domofon, aż oglądali się na mnie zdziwieni przechodnie. – Nie chcę go znać, zasrańca! Ma już osiemnaście lat, nie muszę się nim zajmować! Niech się tu nie pokazuje, chyba że przyjdzie na kolanach mnie przeprosić i odpuści te głupie pomysły! Postanowiłam wtedy, że pomogę temu chłopcu. Ale jego rodzicom nie odpuszczę! – Co mam zrobić? – Michał szeroko otworzył oczy. – Tak, właśnie to – pokiwałam głową. – Chcę, żebyś został z nami, przynajmniej, dopóki nie dostaniesz się na studia. Teraz najważniejsza jest matura, ale musisz też sobie zabezpieczyć przyszłość. A rodzice mają obowiązek wobec ciebie. Pozwiemy ich o alimenty! – Nie chcę łaski ojca! Wolę iść do pracy na studiach. – Rozumiem, jesteś dumny i ambitny, ale to niemądre. To ci się po prostu należy. Póki się uczysz, do dwudziestego piątego roku życia. A ja ci pomogę. Razem ze szkolną pedagog wywalczyłyśmy dla Michała osiemset złotych alimentów, choć jego ojciec złościł się i na sali sądowej zrobił awanturę. Do matury i przez wakacje Misiek mieszkał z nami, a gdy zdał na studia, znalazłam mu pokój u mojej koleżanki. – Dziękuję, gdyby nie pani i Kamil, na pewno bym nie dał sobie rady z tym wszystkim – mówił przy wyprowadzce. Zabierał ze sobą tylko niewielki plecak i karton książek. Wiedziałam jednak, że chłopak sobie w życiu poradzi. Jego pobyt u nas to był też dar dla Kamila, który bardzo się pod wpływem przyjaciela zmienił. – Pamiętaj o niedzielnych obiadach – przypomniałam Michałowi, gdy stał już w drzwiach – Masz się meldować i opowiadać, co u ciebie słychać! – Nie ma jak u mamy, co, stary? – zażartował Kamil, ale Michał spojrzał na mnie poważnie i potwierdził: – To prawda, nie ma jak u mamy… Czytaj także:„Syn tak wychwalał nową dziewczynę, że zanim ją poznałam, już miałam jej dość. Jak się okazało, mocno przekoloryzował”„Obraziłam się na ojca, bo po śmierci mamy związał się z inną kobietą. Mój gniew złagodziły dopiero narodziny siostry”„Syn sąsiadów dokucza naszemu, a jego rodzice nie reagują. Byliśmy przyjaciółmi, teraz nie mówimy sobie >>dzień dobry<<”
Nazywam się Wiera Grigorian. Jestem przewodniczącą związku żołnierzy zaginionych w wojnie o Górski Karabach, prowadzę muzeum im poświęcone. Mówienie o tym od lat sprawia mi wielki ból. Jednym z bohaterów muzeum jest mój syn Spartak. Trudno mówić o tych wszystkich okrutnych wydarzeniach. Kiedy Spartak zaginął, był ledwie sześć miesięcy po ślubie. Wraz z nim zniknął Garnik, który obrączkę nosił od ośmiu miesięcy i wraz z żoną spodziewali się dziecka. Doskonale pamiętam dzień, w którym widziałam mojego Spartaka po raz ostatni. Wrócił do domu z frontu na cztery godziny. Wiemy, że większość wziętych do niewoli naszych żołnierzy już nie żyje. Najczęściej umierają na raka krtani, pod koniec nie mają już siły krzyczeć. Ja jednak wierzę. Czekam na Spartaka tak samo, jak w pierwszy dzień po zaginięciu. To już 25 lat. Raz już prawie miałam go z powrotem. Zerwałam negocjacje z Azerami w ostatniej chwili. Musiałam. W ramach naszej kampanii "Wybieramy Prawdę" przypominamy wybrane teksty Onetu, które wpłynęły na otaczającą nas rzeczywistość. W najbliższych miesiącach na stronie głównej będą prezentowane kolejne artykuły z serii 1. Mieszkam w Stepanakercie w Republice Artsakhu, czyli Górskim Karabachu. To miejsce, gdzie dokonano co najmniej dwóch masowych mordów ludności cywilnej, to najbardziej zaminowany obszar byłego ZSRR. Niewielki skrawek ziemi pomiędzy Armenią, Azerbejdżanem i Iranem. Wojna trwa tutaj od 30 lat. To najpoważniejszy konflikt na obszarze postradzieckim. Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, kiedy ZSRR chylił się ku upadkowi, odżyła nadzieja na zjednoczenie z resztą Armenii. Pod koniec 1991 r. było referendum, a jego wynik jednoznacznie wskazywał na chęć zjednoczenia się regionu ze stolicą w Erywaniu. Foto: Maciej Krüger / Onet Muzeum żołnierzy zaginionych w wojnie o Górski Karabach, stworzone przez Wierę Azerbejdżan nie chciał jednak do tego dopuścić. Ich armia wkroczyła na teren Karabachu. Początkowo odnosiła zwycięstwa, jednak ostatecznie została wyparta przez słabiej uzbrojonych, ale lepiej dowodzonych Ormian. W maju 1994 r. ogłoszono zawieszenie broni. Mimo to co jakiś czas dochodzi do starć. Do ostatnich większych walk doszło w 2016 r. W wyniku czterodniowej potyczki zginęło, według różnych szacunków, od kilkuset do kilku tysięcy osób. Na przestrzeni ostatnich 30 lat śmierć poniosło ok. 30 tys. ludzi, a 70 tys. zostało rannych. Dodatkowo 4 tys. osób wciąż uważa się za zaginionych, a ponad milion zostało przesiedlonych. 2. 15 stycznia 1994 roku wybuchły walki w rejonie Fizuli, południowej części Górskiego Karabachu. Podczas potyczki między wojskami Armenii i Azerbejdżanu część żołnierzy zaginęła. Jednym z nich był Spartak. Foto: Maciej Krüger / Onet Fizuli 25 lat po walkach. To tutaj zaginął syn Wiery. Miasto liczyło kiedyś ok. 27 tys. mieszkańców. Dziś zamieszkuje je kilku szabrowników Natychmiast, razem z wieloma innymi matkami, których synowie zaginęli, zwróciłam się do Czerwonego Krzyża. Rozmawialiśmy też z przedstawicielami rządów Republiki Artsakhu i Armenii, prosząc, by zrobili cokolwiek w ich sprawie. Odwiedzaliśmy wszystkie szpitale w regionie. Potem rozpoczęliśmy negocjacje z Azerbejdżanem. Prosiliśmy o możliwość wymiany naszych żołnierzy na azerskich. Azerowie pozostali głusi na nasze błagania. Wiedziałam, że gdyby pojawiła się szansa na wymianę jednego z naszych synów, w pierwszej kolejności musiałby to być Garnik, który spodziewał się dziecka. W ramach naszej nowej kampanii "Prawda" przypominamy wybrane teksty Onetu, które wpłynęły na otaczającą nas rzeczywistość. W najbliższych miesiącach na stronie głównej będą prezentowane kolejne artykuły z serii #WybieramyPrawdę. 3. Pierwszy promyk nadziei pojawił się jeszcze w 1994 roku. Zadzwonił do mnie Azer, mieszkający w Nowosybirsku i poinformował mnie, że mój syn żyje. Zaproponował wymianę. Zażądał trzech tysięcy dolarów. Musiałam pojechać do Erywania, potem do Tbilisi, następnie do Moskwy, a stamtąd do Nowosybirska. Gdy dotarłam na miejsce, ten człowiek skontaktował się ze mną i powiedział, że są w okręgu jarosławskim. Trzy tysiące kilometrów dalej. Dodał, że oprócz pieniędzy muszę mieć ze sobą azerskiego żołnierza na wymianę. To oczywiście nie było możliwe, więc wróciłam z pustymi rękami do domu. Negocjacje z Azerbejdżanem wciąż trwały. Kontaktowałam się wtedy z matkami żołnierzy z drugiej strony, które były w podobnej sytuacji. Prosiłam, by pomogły nam szukać naszych synów, my zaś pomożemy szukać ich dzieci. Spotkałyśmy się kilkukrotnie na terenie Rosji. Foto: Maciej Krüger / Onet Wejście do muzeum żołnierzy zaginionych w wojnie o Górski Karabach To był czas regularnej wojny, bombardowano wówczas miasta. Musieliśmy schodzić do piwnic, by przeżyć. Nie było niczego do jedzenia i picia. Któregoś dnia poszłyśmy na most graniczny między Armenią a Azerbejdżanem, by spotkać się z oficjelami. Powiedzieli, że mogą oddać nam jednego żołnierza Nshana Toghanjana, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Kazali mi zapytać rodzinę o pieniądze. Azerowie chcieli czeku na 50 tysięcy dolarów. Zapewnili, że Nshan żyje i jest zdrowy. Razem z innymi matkami uzbierałyśmy 28 tysięcy. Zgodzili się, wypuścili go. Dalej mam z nim kontakt. Gdy trafił w nasze ręce, nie mówił, nie jadł, był w głębokim szoku. Dopiero długa opieka psychiatryczna w szpitalu sprawiła, że wyszedł na prostą. Dziś ma żonę i dzieci, żyje jak my wszyscy. 4. To dodało nam sił. Pod koniec 1998 r. udało nam się wybudować siedzibę muzeum zaginionych żołnierzy. Już po otwarciu, wraz z Czerwonym Krzyżem i narodową komisją rozpoczęliśmy kolejne negocjacje. Poszliśmy na granicę z nadzieją, że będziemy mogli dokonać wymiany. Niestety, znów się nie udało. Później było jeszcze spotkanie z arcybiskupem Erywania, który przyjechał do Stepanakertu i obiecał pomoc. Nic to nie dało. Pojechałam do Francji, by poprosić o pomoc najbardziej znanego Ormianina, Charles'a Aznavoura. Ale gwiazdor cały czas koncertował i po miesiącu wróciłam do domu z niczym. Nie udało mi się z nim spotkać. Przynajmniej kupiłam na miejscu książki i zeszyty do szkoły dla dzieci, bo tego u nas wtedy zupełnie brakowało. Foto: Maciej Krüger / Onet Zdjęcia żołnierzy ułożone w kształcie klęczącej i modlącej się matki Gdy wróciłam z Francji, w towarzystwie przedstawiciela naszych służb bezpieczeństwa spotkałam się z Azerami. Powiedzieli, że Spartak żyje. Za wymianę zażądali pieniędzy i azerskiego żołnierza – nieważne, czy żywego, czy martwego. Jedną z osób, które wtedy spotkałam, był azerski urzędnik, którego syn również zaginął. Ostatni raz widziany był w pobliżu góry Omar, na północy Republiki Artsakhu. Panują tam bardzo surowe warunki, trudno się tam dostać, ale zdecydowałam się iść. Wybrałam się tam razem ze specjalną komisją. Panowały ekstremalne warunki, było bardzo zimno i wietrznie, szybko skończyło nam się jedzenie. Szukaliśmy ciał, nie łudziliśmy się, że tam może być ktoś żywy. Po kilku dniach natknęliśmy się na zwłoki czterech azerskich żołnierzy. Przeszukaliśmy je w nadziei, że znajdziemy jakieś dokumenty, dowody osobiste, paszporty... Cokolwiek, z czym moglibyśmy pójść do strony azerskiej, by wiedzieli, kim oni byli. Wymienić informację za informację. Przy jednym z ciał znalazłam małą plastikową torebkę, w której była kartka z napisem "Elshan, syn Zakira". Zakir to był właśnie ten urzędnik, z którym spotkałam się kilka dni wcześniej. Gdy poinformowaliśmy Zakira o tym, że znaleźliśmy jego syna, on odpowiedział nam, że to nieprawda, bo jest pewien, że jego syn żyje. Powiedziałam mu, że znalezione ciało miało charakterystycznie pokrzywione nogi. Zakir już nie miał wątpliwości, że to jego syn. Gdy Elshan był mały, spadł z drzewa i je połamał. Nie zrosły mu się dobrze, stąd krzywizna. Foto: Maciej Krüger / Onet Pamiątki po zaginionych żołnierzach 5. Minęło kilka dni, negocjowaliśmy wymianę ciała syna Zakira na mojego Spartaka. Bardzo się o niego bałam. Zdarzało się wcześniej, że rodzina zmarłego zabijała podczas wymiany naszego żołnierza. Na oczach całej rodziny. Azerowie mówili wtedy, że tylko głupiec zamieniłby żywego za martwego. Byliśmy wraz z komisją na granicy, mieliśmy ciało Zakira, dwie skrzynki dobrej rosyjskiej wódki i krowę – jako wyraz naszego szacunku dla drugiej strony. Tuż przed oficjalnym spotkaniem z przedstawicielami Azerbejdżanu doszło do nieformalnej rozmowy z Zakirem. Powiedział mi, że jego syn popełnił samobójstwo, a nie został zabity przez naszych żołnierzy. Dodał, że to wyraz heroizmu, że Elshan zostanie bohaterem narodowym. Opowiedział mi o jego odwadze, o honorze. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Zrozumiałam, że Zakir nigdy w życiu nie zgodzi się na wymianę żywego Ormianina na ciało swojego syna. Tak bardzo bałam się o życie Spartaka, że zerwałam negocjacje z Zakirem i Azerami. Raz na zawsze. Znowu zwróciłam się o pomoc międzynarodową. Rozmawiałam z przedstawicielami Turcji, Polski i Francji. Pojechałam do Stambułu, tam dowiedziałam się, że w azerskiej niewoli jest co najmniej 30 żywych żołnierzy. To był rok 2003. Foto: Maciej Krüger / Onet Szacuje się, że podczas wojny zaginęło 4 tysiące osób. Wiele pamiątek po nich znajduje się w prowadzonym przez Wierę muzeum Wtedy do Baku przyjechała międzynarodowa komisja, która postanowiła zweryfikować twierdzenia Azerów na temat naszych żołnierzy i sprawdzić warunki, w jakich przebywają, jak są traktowani. Po negocjacjach z ówczesnym prezydentem tego kraju Heydarem Alievem ponad 30 armeńskich żołnierzy zostało przetransportowanych do Turcji. Wsadzono ich do samolotu i polecieli do Stambułu. Wierzyliśmy, że dowiemy się, którzy z naszych synów żyją. Wróciliśmy stamtąd ogromnie zawiedzeni, nie dostaliśmy żadnych szczegółowych informacji na temat naszych dzieci. Azerbejdżan znów nas okłamał. 6. Doskonale pamiętam dzień, w którym widziałam mojego Spartaka po raz ostatni. Wrócił z frontu do domu, na cztery godziny. Gdy został wezwany z powrotem, powiedziałam mu: idź! Zapytał mnie: "Dlaczego mnie nie zatrzymujesz? Nie chcesz mnie dłużej w domu?". Odpowiedziałam, że ojczyzna jest bardzo ważna i ma kontynuować walkę o nią. "Musisz jej bronić". Nigdy więcej się nie zobaczyliśmy. Nie wybaczę sobie tych słów do końca mojego życia. Chcemy pokoju. Niczego więcej. Nie chcemy więcej wojny. Moje drugie pragnienie to spotkać w końcu swojego ukochanego syna. Czekam na niego tak samo, jak w pierwszy dzień po zaginięciu. Zrobię wszystko dla jakiejkolwiek informacji na temat jego losów. Foto: Maciej Krüger / Onet Wiera Gregoriana wraz z mężem. Od 25 lat czekają na powrót syna z wojny 7. Ponieważ jesteśmy mocni i wierzymy w Boga, będziemy robić wszystko, by bronić naszej ojczyzny, synów i córek, i naszego dziedzictwa. Wszystkie matki są gotowe stanąć do walki, o ile będzie to konieczne. Potrafiliśmy odbudować kraj mimo wojny. Nie zatrzymamy się. Chcemy pokazać światu i naszemu wrogowi, że nigdy się nie poddamy. Mimo wielkiego bólu w naszych sercach mamy olbrzymią energię do działania. Co mi zostało po Spartaku? Kołnierz jego wojskowego munduru. Zawsze tak ciasno się nim otulał. Do dziś czuję na nim jego zapach. *Korespondencja z Karabachu Chcesz porozmawiać z autorami? Napisz: @ ; @
O tym, czy bezpiecznie jest zostawiać dzieci w domu dyskutuje się znowu po tym, jak 33-letnia matka trojga dzieci Simten Sadiq z Leeds zostawiła swoje dzieci w domu na dwa tygodnie. Kiedy Sadiq spędzała ze swoim nowym mężem z Australii miesiąc miodowy w Afganistanie, jej dzieci - 11-letnia Amira, 6-letnia Saarah i 5-letni Mohammed opiekowały się sobą, jedząc pozostawione im przez matkę jedzenie. Jeden z sąsiadów twierdzi, że widział, jak się bawią "jak zawsze bardzo dobrze ułożone i zadbane". Jednak drugi sąsiad zauważył nieobecność dorosłych i wezwał policję. Sadiq, która prawdopodobnie prosiła krewną, aby miała oko na jej syna i córki, została aresztowana pod zarzutem "celowego zaniedbania", a następnie zwolniona za kaucją przed kolejnymi przesłuchaniami. Dzieci zostały umieszczone w domu opieki zastępczej. Większość rodziców zdaje sobie sprawę, że nie powinni obarczać tego rodzaju odpowiedzialnością swoich 11-letnich córek przez okres dłuższy niż jeden wieczór, nie wspominając o dwóch tygodniach. A jak zostawianie dziecka w domu wygląda w świetle prawa? Ile lat powinno mieć dziecko, by mogło zaopiekować się młodszym rodzeństwem i co ważniejsze, na czym polega zaniedbanie? Czy na przykład wyskoczenie na drugą stronę ulicy po karton mleka, podczas gdy nasze roczne dziecko śpi w swoim łóżeczku, można potraktować jako zaniedbanie? W 1918 roku Lawrence opublikował esej zatytułowany "Edukacja Ludzi", w którym stwierdzał, że umiarkowane zaniedbanie powinno być jednym z priorytetów w wychowaniu dziecka. "Jak zacząć edukować swoje dziecko. Zasada pierwsza: pozostaw je samo. Zasada druga: pozostaw je samo. Zasada trzecia: pozostaw je samo. Oto jak zacząć" - pisał Lawrence. Według Ustawy o Dzieciach i Młodzieży z 1933 roku rodzice mogli być oskarżeni o celowe zaniedbanie tylko wtedy, jeżeli pozostawili dziecko bez opieki "w sytuacji, w której zachodziło prawdopodobieństwo spowodowania cierpienia lub uszczerbku na zdrowiu". W tej definicji mieściło się pozostawienie dziecka bez opieki przez długi czas, a także niewłaściwe odżywianie i ubieranie go. W świetle prawa nie istnieje oficjalnie minimalny wiek, od którego dziecko może pozostać w domu samo lub z młodszym rodzeństwem pod opieką. Jeśli o tym mowa, to nie określa się również minimalnego wieku opiekunki do dziecka: choć Brytyjskie Stowarzyszenie na Rzecz Zapobiegania Okrucieństwu wobec Dzieci (NSPCC) zaleca wiek 16 lat, to ostateczna decyzja należy do rodziców dziecka. Wiele osób zgadza się, że jest to szara strefa, w której nie powinno ustanawiać się żadnych praw, ponieważ 9-letnie dziecko z jednej rodziny może okazać się znacznie dojrzalsze od 12-letniego dziecka z innej rodziny. Czy naprawdę państwo powinno stawiać w stan oskarżenia rodziców, którzy zostawiają takie dziecko w domu, żeby wyskoczyć do znajomych na kawę? Jednak na zdrowy rozum dziecko z podstawówki nie powinno nigdy pozostać samo lub opiekować się młodszym rodzeństwem dłużej niż przez godzinę lub dwie. Jednak jak twierdzi doradca ds. rodzicielstwa Eileen Hayes z NSPCC, brak jasnych zasad wprawia wiele osób w zakłopotanie. - Kiedyś zostawiłam na krótko dziecko w samochodzie, a kiedy wróciłam, czekał na mnie policjant - mówi. - Nie jest to nielegalne, ale z pewnością krępujące, a jeżeli cokolwiek by się stało, odpowiadałabym przed sądem za zaniedbanie. - Według NSPCC rodzice nigdy nie powinni pozostawiać niemowlaka bez opieki z powodu tego jednego przypadku na tysiąc, w którym samochód stoczy się z parkingu lub w domu zapali się pralka - mówi Hayes. - Ale każdy z nas podejmuje większe lub mniejsze ryzyko. Hayes zauważa, że przypadek Sadiq bynajmniej nie należy do wyjątkowych. Twierdzi, że rodzice często wyskakują do baru na piwo, kiedy ich dzieci śpią, a nawet pozostawiają je w domu na cały weekend. Ale choć 5-latek potrafi się sam ubrać, to co, jeśli przebudzi się środku nocy i choć jego starsza siostra utuli go do snu, to i tak będzie się zastanawiał, gdzie podziała się mamusia. Poza tym, zdaniem Hades, to niesprawiedliwe obciążać jedno dziecko odpowiedzialnością za drugie, szczególnie, jeśli wydarzy się jakiś wypadek. Zgadza się z nią Honor Rhodes, dyrektorka departamentu rozwojowego Instytutu Rodziny i Wychowania (FPI). - Bardzo wiele zależy od dziecka - mówi Rhodes. - Ale istnieje różnica pomiędzy pozostawieniem dzieci pod opieką ich 12-letniego brata lub siostry, kiedy wybieramy się na zakupy do supermarketu, a zostawieniem ich samych, kiedy idzie się na przyjęcie. Prawdopodobnie wszystko będzie dobrze, ale gdyby cokolwiek się wydarzyło, wtedy najstarsze dziecko do końca życia nie pozbędzie się poczucia winy. Zdaniem Rhodes, sprawa komplikuje się, kiedy dzieci dorastają i nie chcą zostawać z opiekunką. Według najnowszych badań brytyjskiego Stowarzyszenia Opiekunek do Dzieci (ANC) jedynie 7 procent opiekunek zajmowało się dziećmi w wieku 12 lat lub starszymi. Na tym etapie rodzice muszą sami dokonać oceny, czy mogą pozostawić swoje nastoletnie dzieci bez opieki oraz czy te będą wiedziały, co robić w razie nagłych wypadków. - Zapytajcie ich, w jaki sposób sobie poradzą podczas waszej nieobecności - podpowiada Rhodes. - Jeżeli chcą być traktowani jak dorośli, niech pokażą, że potrafią bezpiecznie obchodzić się z piekarnikiem, opróżnić zmywarkę i załadować pralkę. Jeżeli pozostawienie dzieci w domu wydaje nam się ryzykowne, to czy odważymy się zostawić je na wieczór w monitorowanym pokoju hotelowym? Pamięć o porwanej w Portugalii Madeleine McCann jeszcze przez długi czas będzie powodowała, że rodzice pomyślą dwa razy, zanim zdecydują się na taki krok. - Ludzie są obecnie znacznie bardziej nerwowi podczas wakacji - mówi Rhodes. - Ale my, Brytyjczycy, cenimy sobie czas spędzany z dala od własnych dzieci, więc monitorujemy miejsca, w których one pozostają. Jest mało prawdopodobne, aby ktoś odważył się włamać do pokoju hotelowego, a świadomość, że możemy dotrzeć do dziecka w ciągu paru minut sprawia, że podejmujemy to niewielkie ryzyko wyjścia do hotelowej restauracji. Z drugiej jednak strony istnieje możliwość, że przez całą kolację będziemy niepokoić się o pozostawione dziecko. Jeżeli więc naprawdę chcecie spędzić wieczór na luzie z dala od waszych dzieci, bez potrzeby upychania ich u dziadków lub znajomych, warto przypomnieć sobie przygodę rodziny McGuckinów. W maju trójka dzieci Eamona i Antoinette McGuckinów z Co Londonderry została umieszczona w domu opieki społecznej w Portugalii, kiedy ich matka zasłabła pewnej nocy. Policja zarzuciła jej pijaństwo, ale rodzina McGuckinów utrzymywała, że Antoinette nagle zapadła na zdrowiu, a jej mąż zapewnił dzieciom opiekę przed zawiezieniem żony do szpitala.
Studenci Politechniki Łódzkiej w ramach wakacyjnego wolontariatu wyremontowali pomieszczenia wspólne w Domu Dziecka nr 15 w Łodzi. To już 7. edycja projektu Workamp - w tym roku w ciągu dwóch tygodni studenci przeprowadzili remont o wartości ok. 36 tys. zł. "Prace objęły wyburzenia oraz rearanżację przestrzeni pokoju dziennego oraz nowej sali komputerowej, czyli pomieszczeń wspólnych domu dziecka, w których wychowankowie spędzają najwięcej czasu. Niezbędne okazało się wyburzenie jednej ściany i dostawienie nowej w korytarzu. Powstała nowa przestrzeń z dostępem do światła dziennego i świeżego powietrza. Dodatkowo wyremontowaliśmy korytarz i kuchnię" - powiedział PAP koordynator projektu Workcamp, absolwent budownictwa na PŁ, Mateusz Gimziński. KOMENTARZE (0) Do artykułu: Łódź: Studenci Politechniki Łódzkiej wyremontowali dom dziecka
syna nie ma w domu